Jaka kawa najbardziej ci smakuje?
Może być herbata; zdaję sobie sprawę, że są ludzie, dla
których ten napój mógłby nie istnieć. Chodzi mi o to, co powoduje, że lubisz ją
pić. Ilość mleka, łyżeczek cukru, syrop smakowy? To w czym jest podana, czy
mleko jest dobrze ubite, czy cynamonowa posypka układa się w jakiś wzorek? A
może najważniejsza jest pora dnia – jedni nie wyobrażają sobie bez niej
poranków inni nie potrafią się obejść bez popołudniowej przerwy na kawę. Lepiej
smakuje w towarzystwie, czy samotności?
Jak jest twój ulubiony sposób picia kawy?
Jaki sposób picia kawy towarzyszy ci najczęściej?
Myślę, że nazwanie naszego pokolenia pokoleniem papierowych
kubeczków nie jest żadną przesadą. Przyjrzyjmy się temu papierowemu kubeczkowi:
jest lekki, względnie tani, zwykle w dwóch lub trzech rozmiarach z logo
kawiarni, w której go nabyliśmy. Jest praktyczny, można z nim chodzić, grzać
dłonie, postawić w samochodzie, obok laptopa. I jedna z jego głównych cech –
jest jednorazowy. Jest ulotny jak cholera. Piję kawę, wyrzucam go do
najbliższego kosza na makulaturę i idę dalej.
Papierowy kubek na jedną chwilę.
W dwudziestym pierwszym wieku uczymy się opanowywać znaną
filozofię „carpe diem”. Wykorzystujemy czas maksymalnie, szukamy przyjemności,
kupujemy kawę w papierowym kubku i biegamy po kolorowych wystawach galerii
handlowych. Kawa – zastrzyk energii – biegnę dalej. Studia, praca, kawa w
papierowym kubku, facebook, spotkanie, impreza, kilka drinków, sen, kawa w
papierowym kubku, praca, studia, kawa w
papierowym kubku, siłownia, zakupy, facebook, sen, praca… Chwilkę tu, chwilkę
tu, najdroższy ciuch, najdroższy drink, karnet na basen, buty ze skóry –
odrobina luksusu, by cieszyć się życiem. Och, i kawa w papierowym kubku, by nie
zabrakło sił na to cieszenie się.
Macie w domach filiżanki? Nie muszą być z chińskiej
porcelany, mogą być chińskie, ale czy używacie? Kiedy myślę o filiżankach przed
oczami staje mi wystawka na pchlim targu. Oszczerbiony brzeg, pęknięte uszko,
brak jednego talerzyka. Taka filiżanka, z której piło niejedno pokolenie; która
była świadkiem nie jednego rozmyślania lub rozmowy; która towarzyszyła w
chwilach powagi lub relaksu – nosi na sobie ślady czasu. Wiem, poetyzuję,
przecież głupia filiżanka nic nie wie o życiu. A na kubku w Strasburgsa piszą
twoje imię. I potem wywalasz to do kosza. Taki ślad.
Wiadomo, nikt nie będzie chodził po galerii handlowej z
filiżanką. Filiżanka nie jest godna, by w jej towarzystwie kupować ciuszki na
jeden sezon i modny kicz. To oczywiście taki żarcik, przecież papierowy kubek
jest dużo bardziej praktyczny. Można z nim biegać i jeździć i robić na raz masę
innych rzeczy – wykorzystywać chwilę do maksimum.
Gdy myślę o „carpe diem” przed oczami mam Włocha, który
codziennie rano chodzi do tej samej knajpki na swoje ulubione espresso.
Przegląda gazetę, gawędzi z baristą, pozdrawia znajomych. Idzie do pracy
(wiadomo, że i tak pół dnia nic nie robi, bo to przecież południowiec), powie
parę komplementów, zje z rodziną porządną kolację w innej ulubionej knajpie,
gdzie opieprzy kelnera. A następnego dnia rano idzie do tej samej knajpki od dwudziestu
lat i nawet nie musi mówić, bo barista już wie i jego espresso czeka.
Mam wrażenie, że od tego łapania chwili brakuje nam czasu na
ich przeżywanie. Piękne, ulotne chwile, a esencja życia przecieka nam przez
palce. Ulegamy emocjom, ocieramy w kinie łzę wzruszenia, by po wyjściu z sali
zapomnieć o czym był film. Kochamy namiętnie i krótko. Motywujemy się ciągle i
nic nie robimy. Kupujemy buty za pięć stów i wyrzucamy je po jednej zimie.
Jesteśmy żądni silnych wrażeń, ale nie potrafimy cieszyć się codziennością.
Pijemy kawę w papierowym kubku i wyrzucamy go, by pędzić dalej.
Kolega pokazał nam kiedyś filmik Włodka Markowicza „Kropki”.
Dający do myślenia,a przy tym nastrojowy – obejrzyjcie.
Życie to nie Snake, nie chodzi o zdobycie największej
ilości. To tworzenie, nadawanie kształtów.
W trasie pokonujemy wiele odcinków, ale one wszystkie
składają się na drogę, którą przejeżdżamy.
Życie to nie pędzenie od chwili do chwili. To łączenie ich
tak, że tworzą jedną całość.
P.S. Moja pierwsza ulubiona kawa jest codziennie, chwilę po
śniadaniu. Czarna, parzona, dwie czubate łyżeczki w jednym z moich ulubionych
kubków. Czasem otwieram okno, żeby rześkie powietrze jeszcze bardziej mnie
obudziło, otwieram pamiętnik i myślę o tym, kim jestem. Druga jest
okazjonalnie, w kawiarni, z ubitym mlekiem i… drugą osobą.