Z filiżanką kawy

Z filiżanką kawy

12 października 2015

Koniec czasu honoru



UWAGA! Są spoilery, nie ma recenzji!


Lubię historię - słuchać, oglądać, czytać. Zawsze najbardziej mnie fascynują ludzie, konkretne osoby. Lubię zastanawiać się nad tym, co czuli, czym się kierowali, jak patrzyli na świat. Wydaje mi się, że w ten sposób możemy przenieść się w tamte czasy. Ludzie z krwi i kości – tacy jak my, tylko wylądowali gdzie indziej.
Najwięcej takich konkretnych historii mamy z czasów najnowszych – dwudziestolecie, wojna, PRL. Serial „Czas honoru” jak najbardziej odpowiada moim gustom: jest wielka historia – druga wojna światowa, są konkretne osoby – czterech głównych bohaterów i ich bliscy. Przeciwnicy zarzucają właśnie to skupianie się twórców na prywacie bohaterów, ale myślę, że cel był właśnie taki – aby widz mógł wczuć się w ich sytuację.  Pamiętam jaka dyskusja rozgorzała na temat cichociemnych, którzy po skoku nie mogli kontaktować się ze swoją rodziną. Cichociemni z serialu – jak jeden mąż – złamali tą zasadę i bardzo zabolało to prawdziwych uczestników wojny. Doskonale rozumiem ich żale i mi samej brakowało w serialu (choćby w końcowych napisach) jednego zdania wyjaśnienia na ten temat. To mój największy zarzut.

Przyznam, że gdy zaczęła się pierwsza seria byłam połączeniem entuzjastki i ignorantki w dziedzinie II Wojny Światowej. Moja miłość do historii była świeżo urodzona i potrafiła tylko kwilić, więc po każdym odcinku rzucałam ochy i achy na wszystkie strony. Potem nabyłam nieco wiedzy, miłość uczyła się pierwszych kroków (zasiadłam nawet do matury z historii, ale raczej nie jest to moja chlubna karta ;)  i byłam bardziej sceptyczna. Zaczęły przeszkadzać mi nieco przedłużane sceny miłosne i brak odniesień do tej wielkiej historii. Serie trzecią i czwartą postawiłam na podium – było więcej akcji, więcej niepokojów, wątek z szpiegiem bardzo mnie zaintrygował. W końcu przyszedł czas, że moja miłość zaczęła dorastać, uczyć się coraz więcej i pewniej stąpać po ziemi. Mój patriotyzm (lubię tak mówić, ale może innym razem rozwinę ten wątek i walnę się w piersi) stał się mniej entuzjastyczny, ale bardziej świadomy. Jednak uwielbienie dla serialu – także tych najbardziej prozaicznych scen, wcale na tym nie ucierpiało. Z niecierpliwością czekałam na kolejne serie, ale kiedy dowiedziałam się, że
1)      nie pokażą Powstania Warszawskiego (bo budżet)
2)      będą kontynuować historię w Polsce stalinowskiej i pokazywać te wszystkie straszne i smutne rzeczy (bo przecież to nie skończyło się dobrze)
strzeliłam focha giganta. Nikt z bliższego i dalszego otocznia nie doświadczył takiego focha z mojej strony, naprawdę. Powiedziałam, że nie będę tego dalej oglądać i trzymałam się dość długo. Z jednej strony, oczywistym jest, że dla Polski ta wojna nie skończyła się w czterdziestym szóstym. (Tak na marginesie – w wojnach najlepsze jest to że się kończą, ale i tak nie ma tu „happy endów”.) Z drugiej – wiemy o tym bardzo mało, do świadomości publicznej ledwo przenika, więc chwalić należy za każdym razem, gdy ktoś o tym wspomina. W poście podsumowującym lipiec wspomniałam o moim postrzeganiu Powstania Warszawskiego – krótkiej chwili, gdy wydawało im się, że wreszcie będą wolni. Radości krótkiej jak mgnienie oka. I teraz miałam sobie tego odmówić i przejść bezpośrednio do części definitywne przegranej.
Ja trzymałam się dość długo, ale moja przyjaciółka nie była w stanie tego uszanować. Zdeptała mojego focha i rozpaliła moją ciekawość. A ja z podkulonym ogonem wróciłam przed ekran i teraz cieszę się, że do tego doszło.

Pierwsza seria „popowstaniowa” trzymała poziom poprzednich części. Niemcy ustąpili miejsca Ruskim, ale nasi bohaterowie nie ustępowali. Walczyli, dbali o honor swój i ojczyzny, mimo że wszystko zaczynało się sypać. Sprawa honoru też była tu często poruszana. Wybory stawały się coraz trudniejsze, nadzieja gasła z każdą chwilą. Piąta seria również wylądowała na podium. A potem przyszedł czas naszej wielkiej przegranej. Smutnej Polski, gdzie bohaterów nazwano bandytami, gdzie honor ustąpił miejsca strachowi. Serce mnie bolało przy każdym odcinku, głównie ze świadomości. O ile lepiej by się to oglądało, gdybym nie wiedziała jak było naprawdę! Gdybym nie wiedziała, że to czas wielkiej przegranej i nie drżała przy każdym odcinku, bo to już NAPRAWDĘ koniec. Ostatni odcinek powalił mnie na kolana. Nawet jeśli jest się w ciemię bitym, to zrozumie się, że te spokojne nuty z czołówki gdy wszystko się sypie oznaczają koniec. Prawdziwy koniec czasu honoru.

Bardzo mi się ta seria podobała, ostatni odcinek nakierował widza na oczywisty ciąg dalszy tej historii. Pokazano, jak rewolucja pożera własne dzieci (Lewińska), jak w ostateczności Niemcy spadają na cztery łapy (Rainer) i jak niewielu jest tych, których dosięgła sprawiedliwość (tylko Karkowski i Woźniak). A ostatnia scena… Ok., nie będę jej opisywać. Majstersztyk i trzeba zobaczyć.
Chciałam jeszcze zwrócić uwagę na bohaterów, a właściwie na bohaterki. Nikt nie powinien być zaskoczony tym, że moją ulubioną postacią kobiecą była Lena Sajkowska-Markiewicz. Później na piedestał dołączyła do niej Ruda z jeden strony i Marysia Konarska z drugiej. W każdym razie głównie na tą trójkę zaopatrywałam się przez wszystkie serie, aż do ostatniej. Jednak tym razem moją uwagę przykuła Celina. Czy awansowała na ulubioną, nie wiem, ale bardzo mnie zainteresowała. Nie było jej zbyt wiele w poprzednich częściach, a jak już to jawiła mi się jako rozchwiane emocjonalnie i niezdecydowane dziewczę. Tu odegrała zimną profesjonalistkę, dumną ale zrezygnowaną. Zafascynowała mnie bardzo jej postawa wobec Rainera,  to że tak naprawdę nie potrafiła Polsce odmówić i ten nagły wybuch miłości do Michała. Dobra, była niezrównoważona, ale bardzo ciekawa.
Lenie natomiast muszę podziękować za bardzo cenną lekcję, którą mi w tej serii dała. Zresztą, nie tylko ona, ale jej decyzja była najtrudniejsza. A nam nie wolno tego oceniać. Nie mamy prawa do oceniania kogokolwiek, nigdy nie byliśmy w jego sytuacji, nigdy nie przeżyliśmy jego historii, nigdy nie „włożyliśmy jego butów”. Nie mamy prawa oceniać ludzi ani teraz, ani w tamtych czasach. Nigdy nie byliśmy zmęczeni wojną, nie żyliśmy przez pięć lat jak zaszczute psy, nie trzymano nam noża na gardle. To zmęczenie wojną było dobrze widać w ilościach wódki, która lała się na ekranie częściej niż w poprzednich seriach i w tym zmęczeniu na twarzach większości bohaterów. Wszyscy byli wykończeni, a wojna wciąż trwała.

Czasem mam wrażenie, że trwa nadal. Bohaterowi jeszcze są myleni z bandytami, a Rosjanie z wyzwolicielami. Potrzeba uświadomienia, pojechania ludziom po emocjach, obudzenia. Myślę, że twórcy serialu podjęli próbę odpowiedzi na te potrzeby. Mam nadzieję, że udało się zainteresować historią młodych ludzi, przypomnieć, że jest coś takiego jak miłość ojczyzny. Historia nie rozpieszczała naszego narodu, który „sczerniał, schudł, ale jakoś dziwnie wyszlachetniał”. Choć, to ostatnie najbardziej zależy od nas.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz