UWAGA! Są spoilery,
nie ma recenzji!
Lubię historię - słuchać, oglądać, czytać. Zawsze
najbardziej mnie fascynują ludzie, konkretne osoby. Lubię zastanawiać się nad
tym, co czuli, czym się kierowali, jak patrzyli na świat. Wydaje mi się, że w
ten sposób możemy przenieść się w tamte czasy. Ludzie z krwi i kości – tacy jak
my, tylko wylądowali gdzie indziej.
Najwięcej takich konkretnych historii mamy z czasów
najnowszych – dwudziestolecie, wojna, PRL. Serial „Czas honoru” jak najbardziej
odpowiada moim gustom: jest wielka historia – druga wojna światowa, są
konkretne osoby – czterech głównych bohaterów i ich bliscy. Przeciwnicy
zarzucają właśnie to skupianie się twórców na prywacie bohaterów, ale myślę, że
cel był właśnie taki – aby widz mógł wczuć się w ich sytuację. Pamiętam jaka dyskusja rozgorzała na temat
cichociemnych, którzy po skoku nie mogli kontaktować się ze swoją rodziną. Cichociemni z serialu – jak jeden mąż –
złamali tą zasadę i bardzo zabolało to prawdziwych uczestników wojny. Doskonale
rozumiem ich żale i mi samej brakowało w serialu (choćby w końcowych napisach)
jednego zdania wyjaśnienia na ten temat. To mój największy zarzut.
Przyznam, że gdy zaczęła się pierwsza seria byłam
połączeniem entuzjastki i ignorantki w dziedzinie II Wojny Światowej. Moja
miłość do historii była świeżo urodzona i potrafiła tylko kwilić, więc po
każdym odcinku rzucałam ochy i achy na wszystkie strony. Potem nabyłam nieco
wiedzy, miłość uczyła się pierwszych kroków (zasiadłam nawet do matury z
historii, ale raczej nie jest to moja chlubna karta ;) i byłam bardziej sceptyczna. Zaczęły
przeszkadzać mi nieco przedłużane sceny miłosne i brak odniesień do tej
wielkiej historii. Serie trzecią i czwartą postawiłam na podium – było więcej
akcji, więcej niepokojów, wątek z szpiegiem bardzo mnie zaintrygował. W końcu
przyszedł czas, że moja miłość zaczęła dorastać, uczyć się coraz więcej i
pewniej stąpać po ziemi. Mój patriotyzm (lubię tak mówić, ale może innym razem
rozwinę ten wątek i walnę się w piersi) stał się mniej entuzjastyczny, ale
bardziej świadomy. Jednak uwielbienie dla serialu – także tych najbardziej
prozaicznych scen, wcale na tym nie ucierpiało. Z niecierpliwością czekałam na
kolejne serie, ale kiedy dowiedziałam się, że
1) nie
pokażą Powstania Warszawskiego (bo budżet)
2) będą
kontynuować historię w Polsce stalinowskiej i pokazywać te wszystkie straszne i
smutne rzeczy (bo przecież to nie skończyło się dobrze)
strzeliłam focha giganta. Nikt z bliższego i dalszego
otocznia nie doświadczył takiego focha z mojej strony, naprawdę. Powiedziałam,
że nie będę tego dalej oglądać i trzymałam się dość długo. Z jednej strony, oczywistym
jest, że dla Polski ta wojna nie skończyła się w czterdziestym szóstym. (Tak na
marginesie – w wojnach najlepsze jest to że się kończą, ale i tak nie ma tu
„happy endów”.) Z drugiej – wiemy o tym bardzo mało, do świadomości publicznej
ledwo przenika, więc chwalić należy za każdym razem, gdy ktoś o tym wspomina. W
poście podsumowującym lipiec wspomniałam o moim postrzeganiu Powstania
Warszawskiego – krótkiej chwili, gdy wydawało im się, że wreszcie będą wolni.
Radości krótkiej jak mgnienie oka. I teraz miałam sobie tego odmówić i przejść
bezpośrednio do części definitywne przegranej.
Ja trzymałam się dość długo, ale moja przyjaciółka nie była
w stanie tego uszanować. Zdeptała mojego focha i rozpaliła moją ciekawość. A ja
z podkulonym ogonem wróciłam przed ekran i teraz cieszę się, że do tego doszło.
Pierwsza seria „popowstaniowa” trzymała poziom poprzednich
części. Niemcy ustąpili miejsca Ruskim, ale nasi bohaterowie nie ustępowali.
Walczyli, dbali o honor swój i ojczyzny, mimo że wszystko zaczynało się sypać. Sprawa
honoru też była tu często poruszana. Wybory stawały się coraz trudniejsze, nadzieja
gasła z każdą chwilą. Piąta seria również wylądowała na podium. A potem
przyszedł czas naszej wielkiej przegranej. Smutnej Polski, gdzie bohaterów
nazwano bandytami, gdzie honor ustąpił miejsca strachowi. Serce mnie bolało
przy każdym odcinku, głównie ze świadomości. O ile lepiej by się to oglądało,
gdybym nie wiedziała jak było naprawdę! Gdybym nie wiedziała, że to czas
wielkiej przegranej i nie drżała przy każdym odcinku, bo to już NAPRAWDĘ
koniec. Ostatni odcinek powalił mnie na kolana. Nawet jeśli jest się w ciemię
bitym, to zrozumie się, że te spokojne nuty z czołówki gdy wszystko się sypie
oznaczają koniec. Prawdziwy koniec czasu honoru.
Bardzo mi się ta seria podobała, ostatni odcinek nakierował
widza na oczywisty ciąg dalszy tej historii. Pokazano, jak rewolucja pożera
własne dzieci (Lewińska), jak w ostateczności Niemcy spadają na cztery łapy
(Rainer) i jak niewielu jest tych, których dosięgła sprawiedliwość (tylko
Karkowski i Woźniak). A ostatnia scena… Ok., nie będę jej opisywać. Majstersztyk
i trzeba zobaczyć.
Chciałam jeszcze zwrócić uwagę na bohaterów, a właściwie na
bohaterki. Nikt nie powinien być zaskoczony tym, że moją ulubioną postacią
kobiecą była Lena Sajkowska-Markiewicz. Później na piedestał dołączyła do niej
Ruda z jeden strony i Marysia Konarska z drugiej. W każdym razie głównie na tą
trójkę zaopatrywałam się przez wszystkie serie, aż do ostatniej. Jednak tym
razem moją uwagę przykuła Celina. Czy awansowała na ulubioną, nie wiem, ale
bardzo mnie zainteresowała. Nie było jej zbyt wiele w poprzednich częściach, a
jak już to jawiła mi się jako rozchwiane emocjonalnie i niezdecydowane dziewczę.
Tu odegrała zimną profesjonalistkę, dumną ale zrezygnowaną. Zafascynowała mnie
bardzo jej postawa wobec Rainera, to że
tak naprawdę nie potrafiła Polsce odmówić i ten nagły wybuch miłości do
Michała. Dobra, była niezrównoważona, ale bardzo ciekawa.
Lenie natomiast muszę podziękować za bardzo cenną lekcję,
którą mi w tej serii dała. Zresztą, nie tylko ona, ale jej decyzja była
najtrudniejsza. A nam nie wolno tego oceniać. Nie mamy prawa do oceniania
kogokolwiek, nigdy nie byliśmy w jego sytuacji, nigdy nie przeżyliśmy jego
historii, nigdy nie „włożyliśmy jego butów”. Nie mamy prawa oceniać ludzi ani
teraz, ani w tamtych czasach. Nigdy nie byliśmy zmęczeni wojną, nie żyliśmy
przez pięć lat jak zaszczute psy, nie trzymano nam noża na gardle. To zmęczenie
wojną było dobrze widać w ilościach wódki, która lała się na ekranie częściej
niż w poprzednich seriach i w tym zmęczeniu na twarzach większości bohaterów.
Wszyscy byli wykończeni, a wojna wciąż trwała.
Czasem mam wrażenie, że trwa nadal. Bohaterowi jeszcze są
myleni z bandytami, a Rosjanie z wyzwolicielami. Potrzeba uświadomienia,
pojechania ludziom po emocjach, obudzenia. Myślę, że twórcy serialu podjęli
próbę odpowiedzi na te potrzeby. Mam nadzieję, że udało się zainteresować
historią młodych ludzi, przypomnieć, że jest coś takiego jak miłość ojczyzny.
Historia nie rozpieszczała naszego narodu, który „sczerniał, schudł, ale jakoś
dziwnie wyszlachetniał”. Choć, to ostatnie najbardziej zależy od nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz