Z filiżanką kawy

Z filiżanką kawy

20 sierpnia 2015

Spotkanie



Jaka powinna być idealna lektura na lato? Przyjemny romans z happy endem, a może powieść przygodowa pełna niespodziewanych zwrotów akcji? Pewnie każdy ma swoje typy – jedni okrągły rok czytają kryminały, inni powieści zabierają tylko na urlop. Mi lato kojarzy się głównie z czymś lekkim, a przede wszystkim pozytywnym. Jednak kiedy sięgałam po „Dotknij Boga” Patryka Świątka nie nastawiałam się na nic takiego. Spodziewałam się zbioru historii ludzi złamanych przez życie, którzy po katorżniczej podróży osiągnęli pokój serca. Przy czym historie miały być opowiedziane w konwencji „Zbrodni i kary” – błąd życiowy, rozważania nad nim i kilka linijek nadziei. I zostałam zaskoczona. Baaardzo pozytywnie!

 zdjęcie ze strony wydawnictwa

Regularnie zaglądam na Paragon w podróży i obserwuję bloga na fb. Toteż, kiedy Patryk Świątek napisał, że wyrusza w nietypową podróż i nie zabiera portfela zachodziłam w głowę, o co może w tym chodzić. W pierwszej chwili przypomniały mi się historie ewangelizatorów, którzy w posłuszeństwie biblijnemu nakazowi Chrystusa, by nie brać sandałów ani laski (Mt 10, 10) posunęli się do maksimum. Przemknęło mi też przez głowę wspomnienie artykułu o Pięknostopwiczach (więcej na ten temat) – i do tego pomysłu byłam bardziej skłonna. Niezależnie od spekulacji, pozostało mi czekanie na relacje z tej podróży. Doczekałam się ich w formie książki.
 „Dotknij Boga” jest w istocie zbiorem świadectw ludzi, których autor spotkał na swojej drodze. Ale nie ma tu patosu, nie ma rozdrapywania ran – jest autentyczna radość z odnalezienia Boga. To właśnie ta radość, którą przeżywają i dzielą się bohaterowie działa wręcz zarażająco. Gdy w rozmowach temat schodził na czytanie, sama byłam zaskoczona entuzjazmem, z jakim opowiadałam o miejscach opisanych w książce.

Myśląc o tym, co napisać w tej notce, przypomniały mi się słowa piosenki:
„Jak dobrze jest dziękować Ci Panie (…)
I opowiadać rano twoje miłosierdzie
A w nocy wierność Twoją, (…)”
– bo przyda nam się czasem – zasiedziałym katolikom – posłuchać o autentycznym spotkaniu z Bogiem, o wierze żywej. Tym samym przemyślenia Świątka w związku z modlitwą i adoracją Najświętszego zmuszają do refleksji nad własną postawą.

W prologu czytamy, że jest to podróż w poszukiwaniu ubogiego oblicza Kościoła. Nigdy nie czułam, że tego oblicza muszę szukać – zawsze było oczywiste. Co niestety nieznaczny, że sama nim żyłam. Dlatego też świadectwo zamieszczone w zakończeniu, dotknęło mnie najbardziej. Moje „dno” jest zwykłą mielizną w porównani z tym, czego doświadczyli bohaterowie książki. Taka sama jest też moja wiara – płytka. Łatwo mówić „Jezu, ufam Tobie” gdy na koncie leży wypłata i myślimy sobie, że na wszystko zapracowaliśmy sami. Kiedyś kuzyn powiedział mi, że portfel nawraca się na końcu. Podczas czytania miałam okazję zastanowić się, jak bardzo życiowe jest to zdanie. I za to autorowi najbardziej dziękuję.

Tytuł: Dotknij Boga
Autor: Patryk Świątek
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 272

11 sierpnia 2015

Trud marzeń



Leży przede mną trzeci numer magazynu meLady, którego tematyka poświęcona jest marzeniom. Kilka inspirujących stron o tym jak piękne są marzenia i jak warto marzyć. I że warto je realizować zamiast odkładać między bajki. Także chodził za mną ten temat już kilka dni, ale dopiero zainspirowana pewną wymianą zdań na fb – poświęciłam mu więcej uwagi.
Swego czasu szukałam motywacji do regularnych treningów. Oczywiście prawdziwą motywację można znaleźć tylko w sobie, ale kiedy ból przeszywa cię od biodra do stopy, trzeba szukać dalej (najlepiej u lekarza. prywatnie.). Wklepując w Google wszelakie hasła i przechodząc od strony do strony, natrafiłam na bardzo inspirujący cytat:

zdjęcie z Google
„Nigdy nie marzyłam o sukcesie. Pracowałam na niego”
Estee Lauder jest założycielką koncernu kosmetycznego nazwanego jej imieniem i nazwiskiem. Pracę w przemyśle kosmetycznym zaczęła ok. 1942, jak podaje Wikipedia  „od sprzedaży kremów do twarzy, wyprodukowanych we własnej kuchni”. W 2003 przychód jej firmy wynosił ponad 4,5 miliarda dolarów. Przyznacie sami, nieźle.
Wydaje mi się jednak, że pani Lauder troszeczkę skłamała, pewnie nawet nieświadomie. Bo przecież gdyby nie miała tego swojego marzenia – zajmowania się kosmetyką, gdyby nie odkryła swojej pasji – nie wiedziałaby na co pracować i jej praca nie przynosiła by ani satysfakcji ani owoców adekwatnych do wysiłku.

Kilka lat temu prowadziłam spotkanie, które zaczęło się od marzeń. Uczestniczki zamknęły oczy, a ja mówiłam o czym mają myśleć „Jak wygląda twój dom? Jak ty wyglądasz? Gdzie pracujesz” – potem musiały otworzyć oczy i to przeanalizować. I odpowiedzieć sobie na pytanie "Jakie jest moje podejście do życia?" Dlaczego o tym piszę? Bo zapytały mnie, o czym ja marzę. Mrugnęłam parę razy i uświadomiłam sobie, że marzę o pracy z umową, najniższą krajową i możliwością pójścia na urlop. Serio. To było moje największe – w tamtym okresie – marzenie. Pracowałam za parę groszy na zleceniu, co dzień padałam na twarz i nawet nie byłam w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz myślałam o swoich marzeniach. Zakopałam je pod stertą codzienności i nudnych obowiązków. Odłożyłam między bajki. Chciałam być ROZSĄDNA. A tak naprawdę uciekłam w wygodę. Łatwiej jest co dzień padać na twarz (nawet z 2 koła na czysto) niż wykrzesać z siebie kreatywność, podjąć ryzyko i zacząć robić, coś co się kocha. Estee Lauder nie miała stałej stawki za kręcenie kremów w kuchni. A my tak kochamy nasz komforcik, co miesiąc przelew, lista poleceń od kierownika, tłumaczenie się brakiem czasu na cokolwiek. Prawda, że to kochamy?
We wspomnianym wyżej magazynie znalazłam „dekalog” wiary w marzenia. Muszę się nim z wami podzielić.
  1. Poświęć się swojemu prawdziwemu marzeniu.
  2. Uwierz w siebie.
  3. Myśl inaczej.
  4. Przejdź do działania.
  5. Naucz się postępować z ludźmi.
  6. Trzymaj się swoich mocnych stron.
  7. Wyjdź ze strefy wygody.
  8. Ucz się nieustannie.
  9. Nigdy się nie poddawaj.
  10. Miej marzenia… i zrealizuj je!(Tekst został stworzony na podstawie książki „Miej marzenia… i zrealizuj je!” J.C. Maxwell)
Wszystkie punkty są ważne, ale ja chciałam (w towarzystwie pani Lauder) zwrócić uwagę na dwa z nich.
4. Przejdź do działania. Marzenia się spełniają, ale nic nie stanie się bez nas. Chcesz czegoś? To rusz tyłek. Nikt za ciebie nie zrealizuje twoich marzeń, nikt inny nie odkryje twojej pasji. Nie czekaj na idealne warunki – najlepszy moment jest teraz. Wszystko leży w twoich rękach. Chyba że ty wolisz leżeć w fotelu (albo za biurkiem).
7. Wyjdź ze strefy wygody. Trzeba pracować na sobą, nad realizacją swoich marzeń. Na początku nie będzie łatwo, być może wszyscy cię wyśmieją, być może zawrócisz z podkulonym ogonem. Wszystko ma swoją cenę, ale nie twoje konto w banku się tu liczy. Twoja wytrwałość, samozaparcie - oto cena.
Realizujmy się, realizujmy się naprawdę. Trzeba zwrócić uwagę na to, że są pragnienia i zachcianki. Żeby wyjaśnić o co mi chodzi, posłużę się przykładem*.
Trenuję ponieważ chcę schudnąć dziesięć kilo i wrócić do figury sprzed kilku lat. Codziennie rano zrywam się białym świtem, żeby pobiegać, wyrzekam się smażonych potraw, piję obrzydliwe soki warzywne. A wszystko po to, żeby osiągnąć wymarzony cel – dziesięć kilo mniej. A kiedy piję popołudniową kawę mam ochotę na kalorycznego batonika. Zawsze mam ochotę na batonika, najchętniej zażarłabym pięć.
Spójrzcie – jest cel i pragnienie aby go zrealizować. I jest zachcianka – baton do kawy. Czy mogę pozwolić, aby moje zachcianki wygrały z pragnieniami? Na tym właśnie polega praca, wyjście ze strefy komfortu. Wcale nie muszę schudnąć, mogę jeść co tylko mi przyjdzie do głowy i w każdej ilości. Pytanie tylko, czego chcę naprawdę. Czego chcę, nie co muszę.

Marzenia nie mają służyć jako umilacze czasu między jednym a drugim nudnym obowiązkiem. Ich źródło tkwi w głębi naszej istoty. Naszym powołaniem jest realizacja marzeń. Pomyśl teraz o swoich marzeniach, tych najgłębszych. Są tam jeszcze?
Niedawno (tuż przed wspomnianą dyskusją na fb) natknęłam się na artykuł „Nie przejmuj się sposobem, gdy nie znasz powodu” [link]. Nie pytaj „jak?” tylko „po co?”. Nie zrealizujesz się jeśli skupisz się na szukaniu odpowiednich warunków. Zrealizujesz się, jeśli będziesz znał siebie. O tym jak ważne jest poznanie siebie i jak bardzo może nam w tym pomoc świadomość naszych marzeń, dowiedziałam się już dawno temu. Osoby, które nie potrafią odpowiedzieć na postawione w tym akapicie pytania odsyłam tutaj: Jak odkryć swoją pasję i zacząć nią żyć?
Jeśli szukacie jeszcze jakichś złotych myśli, zerknijcie na to: Inspiracje
Jeśli chcielibyście poczytać o krętej - i dość zaskakującej - drodze do zrealizowania marzenia, historia Anwen jest idealna.

Życzę powodzenia Wam i sobie!

P.S. Między powstaniem, a publikacją tego postu, na blogu Wiedźmy pojawiła się bardzo inspirująca lista :D
P.S. Doktor Hause zawsze spoko: klik 

*nie mówię o sobie, to przykład z głowy ;)

05 sierpnia 2015

Lipiec - inspiracje i ulubieńcy.



Czas na podsumowanie lipca – inspiracje i ulubieńcy.
Ciężko rozdzielić mi te dwie kategorie, ponieważ to co stało się moją inspiracją z miejsca jest też ulubieńcem, natomiast nie nie każdy ulubieniec jest inspiracją. Niezależnie jak pokrętnie to brzmi.

stylowi.pl
Na pewno słyszeliście o tej książce, raczej jej nie czytaliście, bo jest lekturą.
Jakiś czas temu znajomi mojej mamy zmieniali mieszkanie i przywieźli jej całe kartony makulatury do spalenia. Pan stwierdził, że nie będzie grzebał w wyszukiwaniu starych dokumentów, żeby przypadkiem na trafiły w niepowołane ręce i obejdzie się bez tych kilku groszy ze skupu makulatury. Także moja mama siedząc w piwnicy paliła stare dokumenty, szkolne zeszyty, gazety… Aż pewnego dnia natrafiła na książkę „Ty mi kiedyś coś o tym wspomniałaś”. W ten sposób „Rozmowy z katem” zostały uratowane od ognia.
Pierwszą moją myślą po przeczytaniu książki było „To powinna być lektura obowiązkowa!” Szybko jednak przypomniało mi się, że czynienie książki lekturą obowiązkową nie daje jej szansy na bycie pokochaną. Ponadto w moich czasach „Rozmowy…” były obowiązkowe na rozszerzonym polskim. Nie mniej, jest to książka obowiązkowa, nie tylko dla nas – Polaków – ale chyba przede wszystkim na Zachodzie. Prawda w oczy kole, jak mówi przysłowie, dlatego dzieło Moczarskiego pod drugiej stronie Odry szału nie robi. No bo jak to, książka, która opisuje Niemców mordujących Żydów? Przecież to nieliczne przypadki, nie ma co się przejmować.
Ironia ironią, ale książka warta przeczytania. Jeśli chcecie stanąć bliżej historycznej prawdy, spojrzeć w oczy zabójcy i poznać mechanizmy działające w wspólnocie jednej celi – nie zwlekajcie.

Na tego bloga trafiłam przez Rafała [link] i przepadłam. Gosia jest wspaniałą kobietą, która świetnie prezentuje Alchemię kobiecości. W swoich tekstach uświadamia nam rzeczy banalne i takie wcale nie oczywiste. Piękno i majstersztyk kobiety. Każdy wpis noszę w sobie kilka dni zanim go skomentuję. Blog jest dla mnie bardzo inspirujący i jednocześnie jest wielkim lipcowym ulubieńcem.

W tym miesiącu obejrzałam ostatnią powojenną serię „Czasu honoru”. Myślę, że słyszeliście już o tym serialu, mimo wszystko dwa zdania streszczenia. Akcja zaczyna się w 1941 roku, kiedy to do Polski wraca piątka spadochroniarzy wyszkolonych w Anglii. Przez kolejne sezony – za każdym razem rok później – poznajemy ich losy, a ostatnia seria rozgrywa się w 1946. Twórcy pominęli Powstanie Warszawskie, ale na końcu nakręcono o nim osobną serię. I właśnie ten sezon jeszcze mi został. Dlaczego wybrałam taką kolejność, a nie chronologiczną? Początkowo strzeliłam focha, że będę powojenne serie, kiedy wiadomo, że skończy się źle. Wiem, jak potoczyła się historia, że taki naciągany happy end był w 1989 przy okrągłym stole. Jednak przełamałam się i zdecydowałam obejrzeć wszystko. W między czasie dowiedziałam się też, że zginie jeden z moich ulubionych bohaterów. Jeśli chodzi o Powstanie Warszawskie – widzę ten czas, czas zrywu jako jedyny czas wolności w tamtym strasznym okresie. Oczywiście, nie była to wymarzona wolność, ale po pięciu latach życia jak zaszczute psy, Powstanie było krótką chwilą złapana oddechu pełną piersią. Nie chcę się teraz nad tym rozpisywać, ale tak to widzę. Dlatego chciałam wrócić do tego okresu oddychania pełną piersią po przytłoczeniu ciężarem lat powojennych. Wszystkie sezony „Czasu honoru” to moi ulubieńcy wszechczasów. Jak tylko wyleczę się z "kaca po serialowego", to spróbuję napisać post na temat tego ostatniego sezonu.

Konferencja Leah Darrow „Spotkanie z Bogiem w codzienności” [link] już od dawna czekała na swoje odsłuchanie. Jeśli jesteś kobietą i chcesz pogłębić swoją relację z Bogiem, koniecznie zajrzyj na Piękna Forum! Kanał jest katolicki, ale myślę, że każdy może usłyszeć coś dla siebie. Ta konkretna konferencja zainspirowała mnie do regularnego pisania pamiętnika. Wróciłam do tego chyba już dwa lata temu, ale ciągle brakowało mi czasu. Zazwyczaj jak już zabierałam się za pisanie, to nie potrafiłam skończyć, tyle rzeczy chciałam z siebie wyrzucić. Czasem wręcz przeciwnie – chciałam pisać, ale jak sobie pomyślałam ile tego jest i ile czasu mi to zajmie, odpuszczałam. Teraz piszę w pamiętniku podczas wypijania porannej kawy. Wyjątkiem jest dzień, gdy idę do pracy na 9:00, ale w pozostałe staram się napisać choć kilka zdań. Oczywiście nic na siłę, ale umieszczanie pewnych czynności w konkretnych miejscach na planie dnia bardzo mi pomaga.

Jako coś cięższego na upalne dni, postanowiłam zobaczyć film dokumentalny o Wandzie Rutkowskiej. „Karawana marzeń” jest trzecim filmem z serii „Himalaiści” przygotowanym przez stację Discovery world. Zobaczyć go możecie tutaj [link]. Temat zaintrygował mnie na tyle, że chciałabym jeszcze coś przeczytać o tej kobiecie. I też dał bardzo mocno do myślenia. Kiedy przychodzi moment, żebyśmy powiedzieli sobie „nie”? Swoim planom, ambicjom, umiejętnością? Czy pokora nie jest czasem największą siłą?
"Nie chciałabym marnować swojego życia, wolę je narażać" 
Jestem daleka od oceniania kogokolwiek i podziwiam panią Rutkowską jako himalaistkę. Ale jej historia obudziła we mnie właśnie takie pytania.

Lubię skromność w – pozwolę sobie na taką nazwę z przymrużeniem oka – modzie katolickiej. Podobają mi się spódnice maksi i niewyzywające dekolty. Naprawdę dobrze czuję się w takich klimatach i nie uważam ich za odpychające. Natomiast dość sceptycznie podchodziłam do tematu strojów kąpielowych. Sama zawsze czułam się źle w bikini, ale do niedawno zrzucałam winę na moje wyimaginowane kompleksy. Jessica Rey kompletnie zmieniła mój sposób myślenia. Przede wszystkim dlatego, że stroje przez nią zaprojektowane były naprawdę ładne. Najładniejsze jakie kiedykolwiek widziałam. Nie zamierzam teraz nikogo namawiać na chodzenie w burkach, ale na pewno można się zainspirować.

Jest jeszcze jedna inspiracja. Ostatnio dużo myślałam o marzeniach i samorozwoju. Jednak przemyśleń na ten temat nazbierało się tyle, że jestem w trakcie tworzenia osobnego wpisu. Bo właśnie temu inspiracje mają służyć – ulepszaniu naszego życia – wewnętrznego i tego co dookoła nas.