Czas na podsumowanie lipca – inspiracje i ulubieńcy.
Ciężko rozdzielić mi te dwie kategorie, ponieważ to co stało
się moją inspiracją z miejsca jest też ulubieńcem, natomiast nie nie każdy ulubieniec jest inspiracją. Niezależnie jak pokrętnie to brzmi.
stylowi.pl |
Na pewno słyszeliście o tej książce, raczej jej nie
czytaliście, bo jest lekturą.
Jakiś czas temu znajomi mojej mamy zmieniali mieszkanie i
przywieźli jej całe kartony makulatury do spalenia. Pan stwierdził, że nie
będzie grzebał w wyszukiwaniu starych dokumentów, żeby przypadkiem na trafiły w
niepowołane ręce i obejdzie się bez tych kilku groszy ze skupu makulatury.
Także moja mama siedząc w piwnicy paliła stare dokumenty, szkolne zeszyty,
gazety… Aż pewnego dnia natrafiła na książkę „Ty mi kiedyś coś o tym
wspomniałaś”. W ten sposób „Rozmowy z
katem” zostały uratowane od ognia.
Pierwszą moją myślą po przeczytaniu książki było „To powinna
być lektura obowiązkowa!” Szybko jednak przypomniało mi się, że czynienie
książki lekturą obowiązkową nie daje jej szansy na bycie pokochaną. Ponadto w
moich czasach „Rozmowy…” były obowiązkowe na rozszerzonym polskim. Nie mniej,
jest to książka obowiązkowa, nie tylko dla nas – Polaków – ale chyba przede
wszystkim na Zachodzie. Prawda w oczy kole, jak mówi przysłowie, dlatego dzieło
Moczarskiego pod drugiej stronie Odry szału nie robi. No bo jak to, książka,
która opisuje Niemców mordujących Żydów?
Przecież to nieliczne przypadki, nie ma co się przejmować.
Ironia ironią, ale książka warta przeczytania. Jeśli chcecie
stanąć bliżej historycznej prawdy, spojrzeć w oczy zabójcy i poznać mechanizmy
działające w wspólnocie jednej celi – nie zwlekajcie.
Na tego bloga trafiłam przez Rafała [link] i przepadłam.
Gosia jest wspaniałą kobietą, która świetnie prezentuje Alchemię kobiecości. W swoich tekstach uświadamia
nam rzeczy banalne i takie wcale nie oczywiste. Piękno i majstersztyk kobiety. Każdy
wpis noszę w sobie kilka dni zanim go skomentuję. Blog jest dla mnie bardzo
inspirujący i jednocześnie jest wielkim lipcowym ulubieńcem.
W tym miesiącu obejrzałam ostatnią powojenną serię „Czasu honoru”. Myślę, że słyszeliście
już o tym serialu, mimo wszystko dwa zdania streszczenia. Akcja zaczyna się w 1941
roku, kiedy to do Polski wraca piątka spadochroniarzy wyszkolonych w Anglii.
Przez kolejne sezony – za każdym razem rok później – poznajemy ich losy, a
ostatnia seria rozgrywa się w 1946. Twórcy pominęli Powstanie
Warszawskie, ale na końcu nakręcono o nim osobną serię. I właśnie ten sezon jeszcze mi
został. Dlaczego wybrałam taką kolejność, a nie chronologiczną? Początkowo
strzeliłam focha, że będę powojenne serie, kiedy wiadomo, że skończy się źle.
Wiem, jak potoczyła się historia, że taki naciągany happy end był w 1989 przy
okrągłym stole. Jednak przełamałam się i zdecydowałam obejrzeć wszystko. W
między czasie dowiedziałam się też, że zginie jeden z moich ulubionych
bohaterów. Jeśli chodzi o Powstanie Warszawskie – widzę ten czas, czas zrywu
jako jedyny czas wolności w tamtym strasznym okresie. Oczywiście, nie była to
wymarzona wolność, ale po pięciu latach życia jak zaszczute psy, Powstanie było
krótką chwilą złapana oddechu pełną piersią. Nie chcę się teraz nad tym
rozpisywać, ale tak to widzę. Dlatego chciałam wrócić do tego okresu oddychania
pełną piersią po przytłoczeniu ciężarem lat powojennych. Wszystkie sezony
„Czasu honoru” to moi ulubieńcy wszechczasów. Jak tylko wyleczę się z "kaca po serialowego", to spróbuję napisać post na temat tego ostatniego sezonu.
Konferencja Leah Darrow „Spotkanie z Bogiem w codzienności” [link] już od dawna czekała na swoje
odsłuchanie. Jeśli jesteś kobietą i chcesz pogłębić swoją relację z Bogiem,
koniecznie zajrzyj na Piękna Forum! Kanał jest katolicki,
ale myślę, że każdy może usłyszeć coś dla siebie. Ta konkretna konferencja
zainspirowała mnie do regularnego pisania pamiętnika. Wróciłam do tego chyba
już dwa lata temu, ale ciągle brakowało mi czasu. Zazwyczaj jak już zabierałam
się za pisanie, to nie potrafiłam skończyć, tyle rzeczy chciałam z siebie
wyrzucić. Czasem wręcz przeciwnie – chciałam pisać, ale jak sobie pomyślałam
ile tego jest i ile czasu mi to zajmie, odpuszczałam. Teraz piszę w pamiętniku
podczas wypijania porannej kawy. Wyjątkiem jest dzień, gdy idę do pracy na
9:00, ale w pozostałe staram się napisać choć kilka zdań. Oczywiście nic na
siłę, ale umieszczanie pewnych czynności w konkretnych miejscach na planie dnia
bardzo mi pomaga.
Jako coś cięższego na upalne dni, postanowiłam zobaczyć film
dokumentalny o Wandzie Rutkowskiej.
„Karawana marzeń” jest trzecim filmem z serii „Himalaiści” przygotowanym przez
stację Discovery world. Zobaczyć go możecie tutaj [link]. Temat zaintrygował mnie na tyle,
że chciałabym jeszcze coś przeczytać o tej kobiecie. I też dał bardzo mocno do
myślenia. Kiedy przychodzi moment, żebyśmy powiedzieli sobie „nie”? Swoim
planom, ambicjom, umiejętnością? Czy pokora nie jest czasem największą siłą?
"Nie chciałabym marnować swojego życia, wolę je narażać"
Jestem daleka od oceniania kogokolwiek i podziwiam panią Rutkowską
jako himalaistkę. Ale jej historia obudziła we mnie właśnie takie pytania.
Lubię skromność w – pozwolę sobie na taką nazwę z
przymrużeniem oka – modzie katolickiej. Podobają mi się spódnice maksi i
niewyzywające dekolty. Naprawdę dobrze czuję się w takich klimatach i nie
uważam ich za odpychające. Natomiast dość sceptycznie podchodziłam do tematu
strojów kąpielowych. Sama zawsze czułam się źle w bikini, ale do niedawno
zrzucałam winę na moje wyimaginowane kompleksy. Jessica Rey kompletnie zmieniła
mój sposób myślenia. Przede wszystkim dlatego, że stroje przez nią
zaprojektowane były naprawdę ładne. Najładniejsze jakie kiedykolwiek widziałam.
Nie zamierzam teraz nikogo namawiać na chodzenie w burkach, ale na pewno można
się zainspirować.
Jest jeszcze jedna inspiracja. Ostatnio dużo myślałam o
marzeniach i samorozwoju. Jednak przemyśleń na ten temat nazbierało się tyle,
że jestem w trakcie tworzenia osobnego wpisu. Bo właśnie temu inspiracje mają
służyć – ulepszaniu naszego życia – wewnętrznego i tego co dookoła nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz