Ten wpis dedykuję
wszystkim paniom, które nie są idealne.
Czy ty też wpadłaś w szpony perfekcjonizmu? Czy wydaje ci
się, że żeby być wartościowym człowiekiem należy być idealnym? Mieć nienaganną
kondycję, zawsze wysprzątany dom, wypielęgnowane paznokcie i niezwykłe hobby?
Jeśli zabraknie któregoś z tych elementów, jeśli w czymś zawalisz, coś ci nie
wyjdzie – czy wtedy jesteś gorszym człowiekiem, kobietą?
Jeśli tak to niestety, nie znajdziesz tu złotych rad, ale na
pocieszenie powiem – nie jesteś jedyna.
Dobrze jest czasem spojrzeć na siebie ze zdrowym
krytycyzmem. Mogłam coś zrobić lepiej, ale olałam temat. Ten tekst mógł być
lepszy, ale wolałam oglądać filmiki na youtubie niż włożyć trochę serca, w to
co piszę. Mogłabym jeść mniej słodyczy i jednocześnie mniej narzekać na
mankamenty mojej figury. Dobrze wiedzieć, że możemy coś zrobić lepiej, że stać
nas. Dobrze przy najbliższej okazji poprawić wynik, pokazać się z jeszcze
lepszej strony. Pod warunkiem, że jest to na miarę naszych możliwości.
Bo nie wszystko jest
dla nas.
Naprawdę, staram się. Staram się, aby ten wpis był sensowny
i łatwy to przyswojenia. Staram się by obiad, który ugotuję był nie tyle
jadalny, co smaczny. Chcę, aby moi bliscy – gdy wracają do domu – czuli się w
nim dobrze. Staram się, wkładam w to serce i siły, ale nie jestem ani dobrym
pisarzem, ani gospodynią. Mimo to - robię wszystko tak, jak mogę najlepiej.
Daję z siebie wszystko, bo tylko wtedy mogę być zadowolona ze swojej pracy.
Ale dawać z siebie
wszystko, to nie dawać z siebie 210%.
Teoretycznie, mogłabym przejść na dietę i uprawiać pięć
różnych dyscyplin sportowych. Ale nie ma siły, żebym wtedy czytała sterty
książek, uczyła się gotować najróżniejsze potrawy i na bieżąco prasować ubrania
wszystkich domowników. Mogę też odmówić sobie tej czekolady, a przeglądanie
facebooka zamienić na spacery. Mogę od czasu do czasu spróbować ugotować coś
innego. Mogę też zostawić stertę niewyprasowanych ciuchów, brudne gary i z
filiżanką kawy czytać bloga. Jednak ta druga opcja jest możliwa tylko wtedy
kiedy jestem wolna. Wolna od perfekcjonizmu.
Ktoś może powiedzieć, że to pójście na łatwiznę.
Odpuszczenie sobie, nie staranie się, unikanie wyzwań, nowości. Czy aby na
pewno? Pokora to cnota, a cnoty mają to do siebie, że lubią być trudne do
praktykowania. Dużo trudniej przyznać mi się, że nie dam rady czegoś zrobić,
zrezygnować z czegoś wiedząc, że jest ponad moje siły. Wydaje mi się, że sporo
ludzi wybiera atrakcyjniejszą drogę, gdzie z uśmiechem na twarzy mówią, że są w
stanie dokonać tego lub tamtego i zdzierają łokcie do krwi choć wcale nie mają
na to ochoty. Oczywiście, może narzekać też na wszystko w około, ale mamy
skupić się w tym momencie na sobie. Nie zrobię, nie potrafię. I wcale nie
jestem gorsza.
Niedawno przeczytałam bardzo mądre pytanie: Co zrobił /
zrobiła byś, gdyby to nie musiało być zrobione idealnie? Moja odpowiedź
przeistoczyła się w dość długą listę rzeczy, na które zawsze miałam ochotę, ale
bałam się ich spartolenia. Nie dlatego, że ktoś by mnie skrytykował (to całkiem
inna sprawa). Dlatego, że jest mnóstwo osób, które zrobią to lepiej, ja się do
tego nie nadaję. I to moje „nie nadaję się” wiąże mi ręce i każe stać w
miejscu. Nigdy nie nauczę się tańczyć, więc po co zapisywać się na kurs?
Owszem, trzeba rozpoznawać w sobie pewne zdolności i antytalenty, ale jeśli
jest w nas pragnienie czegoś, to kto zabrania nam spróbować?
Szczerze jednak przyznaję, że kiedy ogarnia mnie poczucie
bycia „niedorobioną” czuję się wewnętrznie sparaliżowana. Dobrze było dostrzec,
że taki stan zazwyczaj ogarniał mnie po nocnej zmianie i w czasie burzy
hormonów. Dzięki temu wiem, że nie należy traktować złych myśli wymierzonych w
siebie zbyt poważnie i przeczekać takie burze. Bo zbytni autokrytycyzm nas po
prostu zabija. Trucizna podawana sobie na życzenie w małych dawkach.
Uodparniamy się na wielkie niepowodzenia, a małe wpadki powodują, że świat
ląduje w gruzach. W skrajnych przypadkach jestem w stanie rozpłakać się, bo nie
zdążyłam pozmywać naczyń przed pójściem do pracy. Nie przejmuję się tym, że
wstałam godzinę wcześniej, żeby powycierać podłogi. Te cholerne naczynia
powodują, że nie jestem perfekcyjną panią domu. I oczywiście nigdy nie będę, bo
przecież nie umiem gotować, nawet wodę na herbatę przypalę (to fakt!). Powinnam
jeść tylko fast foody i być wielka jak wieloryb. W sumie już jestem. Jestem do
niczego.
Znacie ten durny ciąg myślowy?
W Empiku są magnesy na lodówkę z napisem „Albo zadbany dom albo
zadbana żona”. Nie wszystko jest dla nas, nie we wszystkim musimy być
najlepsze. Czasem trzeba z czegoś zrezygnować, na rzecz czegoś innego. Jeśli
nie dajesz rady nauczyć się na raz trzech nowych języków, to nie znaczy, że się
do tego nie nadajesz. To znaczy, że musisz skupić się na jednym. A twoja
koleżanka z pracy dała radę i jeszcze przy okazji skończyła kurs makijażu?
Świetnie, naprawdę. Ciesz się z jej szczęścia, a potem zajmij sobą i zrób to co
potrafisz najlepiej. Daj z siebie 100% ale nigdy więcej.
Próbuję się zaakceptować. Właściwie, nie mam wyboru, bo
skoro mam spędzić z sobą całe życie, to lepiej wyciągnąć dłoń na zgodę.
Przyjęłam do wiadomości, że nie będę idealna (w przypływie trzeźwości umysłu
nawet nie bardzo mam na to ochotę) zdając sobie jednocześnie sprawę, że mogę
być nieco lepsza. Kiedy zaczęłam ćwiczyć miałam jeden cel – mieć lepszą figurę.
Teraz dziwię się, że mogłam być tak naiwna. Ćwiczę nadal, bo daje mi to lepszą
ogólną formę, podnosi ciśnienie i polubiłam stan po treningu. Wiem, że nigdy
nie będę miała smuklejszych nóg, ale przecież moje nogi pod żadnym względem nie
są gorsze od tych długich i zgrabnych.
Dochodzimy do sedna – moja figura nie jest gorsza od innej.
Mamy jakiś tam śmieszny podział, gdzie mówi się, że jedna budowa ciała jest
bardziej kobieca, ale czy to ma oznaczać, że ktoś bez bioder będzie gorszą
osobą. Wszyscy doskonale wiemy, że nie. Skąd zatem w nas – kobietach, te
kompleksy i poczucie bycia gorszym? Zewsząd bombardują nas ideały i poradniki
jak takim ideałem się stać. Gonimy za tym z wywieszonym jęzorem, aż zderzamy
się ze ścianą. Niektórych rzeczy nie da się przeskoczyć. Ok., można zrobić
operację plastyczną, ale bez akceptacji siebie nic nie da. Stawianie garnka pod
kapiącym zlewem nie załatwi sprawy, trzeba kupić uszczelki. Doprowadzanie
siebie do ideału (czas przyszły nieskończony użyty celowo) nie wyleczy nas z
kompleksów i poczucia bycia niedostateczną. Zawsze będzie coś, co można
poprawić. I dopiero, gdy pokochamy siebie, ten drobne braki przestaną nam przeszkadzać.
Piszę o tym, na przykładzie ciała, ale chodzi także o nasze charaktery,
zainteresowania itd.
Akceptacja to pierwszy krok. A dążymy do pokochana siebie.
Słyszeliście, że kobieta rozkwita, kiedy się ją pokocha? To pokochajcie siebie,
pozwólcie sobie rozkwitnąć. Warto stawać się lepszym człowiekiem. Mamy w sobie
mnóstwo skarbów, czasem zakopanych głęboko. Czasem potrzebna jest pomoc z
zewnątrz, by je odkopać. Ale najlepszym materiałem na wspaniałą kobietę jesteś ty
sama. Znam mnóstwo wspaniałych kobiet, ale żadna nie jest lepsza od drugiej –
każda jest wspaniała na swój sposób. To ja – pracując nad sobą i kochając
siebie – będę wspaniałą kobietą. Bo kiedy kogoś kochamy, to pomagamy mu
osiągnąć wymarzone cele, troszczymy się o niego, chcemy dla niego jak
najlepiej, ale też wymagamy – właśnie po to, by stawał się coraz lepszym
człowiekiem. Także – zatroszcz się o siebie, wymagaj od siebie, ale nie
zapominaj, jak wspaniała jesteś już teraz.
Na zakończenie mogłabym napisać – nie pozwól, by dążenie do
perfekcji zabiło w tobie chęć działania i radość życia. To w sumie dość
oczywiste podsumowanie. Jednak wolałabym, abyś – jeśli możesz podpisać się pod
moimi słowami – powzięła postanowienie pokochana siebie. Daj sobie czas, znajdź
coś, co w sobie lubisz. Znajdź coś, czego nie lubisz i przez cały miesiąc
próbuj to pokochać. Kup sobie ten krem antycellulitowy, jeśli musisz. Tylko
uwierz, że bez tego też jesteś super.
I link, bo obraz czasem przemawia bardziej niż słowa:
Może macie jakieś swoje sposoby, by wyrwać się z błędnego
koła perfekcjonizmu?
Jeśli ktoś dobrze pisze, nie oznacza, że jest dobrym pisarzem. To poczucie wewnętrzne sprawia, że możemy tak siebie zdefiniować. Nasza wartość jest więc pierwotna, nie wtórna. Tak samo to, że ktoś jest dobrą kobietą, matką, żoną, to kwestia patrzenia na siebie i podejmowania decyzji zmierzających ku temu, a nie zaliczania pewnych "checkpointów" z poradników dla pań domu.
OdpowiedzUsuńMyślę, że sposób jest jeden - weryfikować myślenie o sobie w odniesieniu do rzeczywistości. Tylko na plus*.
*praktycznie zawsze osoby o niskim poczuciu wartości zaniżają własny wynik, ale dawka pokory też się przyda
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń